Won.

I tyle w temacie.

Jonathan Everett
Jonathan Everett

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Pią Kwi 29, 2022 2:33 pm
https://www.youtube.com/watch?v=XIRC3egIk3Q
Mhm – krótka odpowiedź nijak nie kontynuowała tematu, gdy przesuwał rękami po pasach, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko odpowiednio zabezpieczył. Jakby nie patrzeć, nie chciał, by upolowana perena straciła swoją wartość wytarzana w gorącym piachu.
"Jace, spójrz na mnie."
Nie miał na to ochoty. Mimo to nie mógł go całkowicie zignorować, zwłaszcza gdy podszedł bliżej niego. Zwrócił się niechętnie w jego stronę, zawieszając na nim beznamiętne spojrzenie. I tak nie zamierzał się odzywać, twarde słowa ze strony Kassira były więc w tym przypadku kompletnie niepotrzebne.
Cierpliwie go jednak słuchał, pozwalając mu zakończyć swoją wypowiedź. Dopiero gdy się odwrócił, westchnął ciężko i kucnął, poklepując Moraxa po łbie.
괜찮아. 걱정하지 마세요*.
Podniósł wzrok na Shane'a, podnosząc się z powrotem do góry, choć nie wyglądało na to, by jego humor zbyt mocno się poprawił.
Oczywiście, że nie. Po prostu mnie denerwujesz. W porządku, masz rację, nie jesteś moim przeznaczeniem. To chciałeś usłyszeć? Wpadliśmy na siebie przypadkowo na pustyni, próbowaliśmy się pozabijać. Moja obecność w połączeniu z twoją mocą rozbudziła w tobie głęboko skrywane pragnienia do bycia z innym mężczyzną, bo jeśli dobrze pamiętam, tak mnie właśnie odrzucałeś chwilę po tym, twierdząc, że nijak cię nie interesują. Najwidoczniej zawsze tak działała, tylko nigdy nie miałeś okazji jej użyć w podobnym towarzystwie. Albo nie próbowali cię zabić, więc nie byli wystarczająco ciekawi. Potem trochę za tobą połaziłem, a skoro już miałeś chęci do przespania się z kimś, kto próbował cię zabić to czemu od razu nie przespać się z prześladowcą. To dla ciebie wystarczająco logiczne? – był zły. Złość ta przyjęła jednak zupełnie inną formę, taką gdzie przez chłód przebijało się zranienie.
I czego tak właściwie się spodziewasz? Że zacznę ci opowiadać dokładniej o naszej kulturze, żebyś ją też mógł wyśmiać? Bo wiele rzeczy nie będzie dla ciebie logicznych, ani popartych faktami, bo nie będziesz mógł ich dotknąć? Wierzymy w przeznaczenie, wierzymy w jedną prawdziwą miłość na całe życie, zawieramy z nią Sken, bo dalsze życie po śmierci naszego partnera nie ma najmniejszego sensu. Bo mimo że sami możemy umrzeć przed nimi, łączy nas więź tak głęboka, że nie chcemy by kiedykolwiek byli z kimś innym. Bo my nie wyobrażamy sobie bycia z kimś innym. Myślisz, że to, że nie jesteśmy nią złączeni, cokolwiek by zmieniło? Może w twoim świecie po mojej śmierci opłakiwałbyś mnie przez rok, a potem żył dalej wmawiając sobie, że chciałbym twojego szczęścia i tego, żebyś ułożył sobie życie na nowo. I wiesz co? Wcale bym tego nie chciał. – odsłonił kły i położył po sobie uszy, wyraźnie tracąc nad sobą panowanie. Jego ogon wyraźnie zesztywniał, gdy zjeżone futro prawie dwukrotnie zwiększyło jego objętość.
Bo jesteś wszystkim i jedynym co mam. Bo nie chcę nikogo innego poza tobą. Bo nie chcę, żebyś był z kimkolwiek innym poza mną. I gdybyś nie dał rady odratować się swoją mocą i umarł w starciu z pereną, siedziałbym przy tobie do samego końca, nie bacząc na nic, aż sam bym do ciebie dołączył. Wyśmiewaj sobie to wszystko ile chcesz Shane. Uznawaj za okrutne, krytykuj. Ale zrób mi tę przysługę i nie mów mi tego w twarz, bo to właśnie wasze myślenie zniszczyło całą moją rasę. Wybiliście nas co do nogi, przez różnice, których nawet nie próbujecie zrozumieć, mimo że twierdzicie, że chcecie to zrobić. Mówisz, że potrzebujesz moich wyjaśnień, ale zamiast o nie dopytać, wolisz z góry wszystko przekreślić, bo coś ci się nie spodobało i "nie będziesz mnie o to więcej męczyć". Gdzie w tym są twoje wyjaśnienia, Shane? Wiesz, dlaczego Sken was przeraża? Bo zabiera wam drogę ucieczki. Bo kiedy wam się znudzimy, albo poróżnimy się mocniej, wolicie się odwrócić i kogoś zostawić, mieć zawsze z tyłu głowy świadomość, że macie tę opcję. Wasze śluby są prostsze, nie wiążą was w końcu w żaden magiczny sposób. Myślisz, że zawieramy Sken z kim popadnie? Że chciałbym cię zmusić do zawarcia go teraz? Powiedziałem ci, że nie jesteś na to gotowy. Nie dlatego, że zamierzam to przed tobą ukrywać. Ale właśnie twoja reakcja tylko potwierdziła to co mówiłem od samego początku. Że nie jesteś na nią gotowy. Nie znasz mnie na tyle, by ją zawrzeć. Jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz, bo nie jesteś gotowy, by je poznać. Więc zacznij w końcu słuchać tego co do ciebie mówię. Jak inaczej mam robić to samo? – ciężko było stwierdzić, jak wiele z siebie wyrzucił. Być może była masa rzeczy, które chciał przekazać, a o których w tym momencie zapomniał. Nie było jednak wątpliwości, że jego emocje w końcu znalazły ujście w słowach, mimo że na koniec wyraźnie zaczął się plątać i skakać nienaturalnie z ich tonacją. Chłód zniknął z jego oczu, zastąpiony jedynie tym samym bólem co wcześniej. Zwiesił ogon między nogami, odwracając głowę w bok.
Moje uczucia do ciebie nigdy się nie zmienią. Nawet jeśli zwróciłbyś się przeciwko mnie. Nawet jeśli osobiście byś mnie zabił. I na nie też nie jesteś w pełni gotowy – powiedział przyciszonym tonem, siadając w końcu po turecku na ziemi.
I nie potrzebuję opatrunków – wyciągnął do niego rękę, patrząc gdzieś w okolice jego bioder – daj mi butelki. Uzupełnię wodę.


Shane Kassir
Shane Kassir

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Pią Kwi 29, 2022 6:30 pm
- ... przecież wiesz, że nie - odparł, mając wypisane zdezorientowanie na twarzy po jego dziwnym podsumowaniu. - Przecież sam wiesz, jak brzmi to absurdalnie i dziwnie podsumowuje naszą relację. Pomijając fakt, że nadal nie zamierzam sypiać z innymi facetami - myśl o tym go odrzucała. - Przespałem się z tobą, bo jesteś dla mnie wyjątkowy. I kręcisz mnie od dłuższego czasu - i był całkiem dobry w tych sprawach, ale nie czas i miejsce było na chwalenie jego zdolności pod tym względem. - Ale nie mogę zrozumieć kwestii przeznaczenia. Gdzie? Kiedy? Co zapoczątkowało? Skąd wiedziałeś? Czy dla ciebie jest to widoczne? Coś ci podpowiada, że jestem tym jedynym? - zamrugał oczami, by zaraz potem przesunąć wzrok na bok. - Nie rozumiem. A ty nic nie mówisz mi na ten temat. Przecież różnimy się od siebie gatunkowo, więc jak to działa między naszymi rasami? - miał za wiele pytań, ale zarazem nic a nic nie wyjaśniało mu się w tym wszystkim.
Wzdrygnął na myśl, że miałby wyśmiewać go z powodu kultury. Nie miał pojęcia, skąd rudemu się to wzięło i jak brak wiary powiązał z niewłaściwym zachowaniem. Przynajmniej z tego mógł się dowiedzieć o wiele więcej na temat jego rasy i dziwnego rytuału, który jej dotyczył. Czegoś o wiele więcej niż początkowe oraz szczątkowe informacje.
- Jace. Rozdzielasz mnie od siebie, ale zarazem wiesz, że obecnie ludzie nic nie wiedzą o twojej rasie - odparł na jego słowa, ściągając z głowy kaptur. - Ja również zaliczam się do tego. Jeśli mi sam nie opowiesz, nie będę wiedzieć. Często stosujesz też swój język i swoje odniesienia, traktując je jako normalność, gdy ja nie mam pojęcia, o jakich skomplikowanych rzeczach mówisz obecnie. Złościsz się na brak zrozumienia, lecz jak ma nastąpić, skoro nie dajesz szansy? - westchnął. - Dlaczego mówisz tak, jakbym był odpowiedzialny za działania osób, których jestem potomkiem lub też nie? - nie potrafił tego zrozumieć, ale wyraźna wytyczona linia jednak uświadamiała mu dogłębnie to, że miłość nie potrafiła zażegnać granicy rasowej. On na zawsze zostanie osobą obcą w tym wszystkim, będąc za granicą wszystkiego, tylko temu, że urodził się człowiekiem. Tak samo jak i Jace nigdy nim nie będzie. - Nie chcę cię męczyć, bo beznadziejnie wyjaśniasz wiele rzeczy. Wiesz jak zabrzmiał dla mnie opis Sken? Że zmusza do śmierci. Nim rozwinąłeś swoją myśl - kierowany emocjami, ale jednak - byłem do tego przekonany. A ludziom nierzadko jest daleko do samolubności - rozplątał włosy, pozwalając, by opadały mu na ramiona. - Dlatego też nie chcemy, by nasza śmierć miała kontrolę nad naszym partnerem. Nie bez przyczyny ci to powiedziałem. Nawet jeśli myśl o tym jest raniąca, wolałbym, byś był szczęśliwy z kimś innym niż cierpiał po mojej śmierci cały czas - potarł włosy w wyraźnej frustracji. - Ale tutaj zaś rozbiegają się punkty naszego wychowania i znajomości. Widzisz, Jonathan? Gdybyś mi tego nie powiedział, nie wiedziałbym nawet tego, że masz... macie całkowicie inne podejście do partnerów- wyciągnął butelki i opatrunki, po czym włożył mu do rąk. Drżenie ustąpiło, zastąpione nieprzyjemnym suchym językiem. - Nie oceniaj mnie miarą Woloxów, bo nie jestem jednym z nich. Więc nie spełnię wymagań idealnego partnera, jakiego możesz chcieć oczekiwać - przykucnął przed nim. - Mówisz, że nie jestem gotów na twoje uczucia, ale czy ty jesteś na moje? - musiał przyznać, że nienawidził tej całej otoczki tajemniczości. - Z jednej strony szeptasz mi słodkie słowa o miłości i wieczności, po czym zostawiasz mnie samego, bo zamiast spróbować wyjaśnić coś ze mna, jedynie uciekasz. Mówisz, że ja ciebie nie słucham, ale czy ty słuchasz mnie? I co ważniejsze - zastanawiasz się? Jak mam cię poznawać lepiej, gdy moje słowa cię jedynie drażnią? Jak mam zrozumieć twoje myśli, gdy w ważnym momencie, widzę nie twoją twarz, a plecy? - zasłonił usta, kaszląc cicho. Mówienie w tym stanie było zbyt nieprzyjemne już dla niego. - Czekałem tutaj, bo ci zaufałem, że nie zostawisz mnie samego. Przynajmniej cieszę się, że w tym względzie dotrzymałeś słowa - uśmiechnął się nikle do niego. - Możemy spróbować zacząć od początku, okay? Wraz z wyjaśnieniem nieporozumień. Moja wiara w przeznaczenie nie ma bytu, ale zapominasz też, że w Woloxy nie wierzyłem również - dotknął lekko jego nosa. - Nawet jak pokazałeś mi się tak. A jednak teraz wiem, że istnieją. I jeden z nich jest moim kochanym chłopakiem, w którego pokładam nie tylko uczucia, ale i zaufanie - schował twarz w rękaw płaszcza, rozkaszlując się. - Jeśli cię nie znam, to nie zostaje mi nic innego, niż poznawać się krok po kroku. Tylko musisz mi to umożliwić - pokręcił lekko głową, rozkładając lepiej włosy na swoim ubiorze. - Lepiej ruszajmy dalej, by znaleźć dobre miejsce na nocleg. Chyba z tych emocji jest mi już za ciepło - otoczenie zaczęło mieć miękkie kształty, co delikatnie go zaniepokoiło. Siedzenie w jednym miejscu bez wody, w nerwach oraz oczekiwaniu, czy przebywanie w ciągłym napięciu mogło wywołać reakcję zwrotną jego ciała, które powoli zaczynało mieć dosyć?
Sądząc po jego słowach... Nie myśli nawet o ewentualnej przyszłości beze mnie. Czy aż tak wierzy w przeznaczenie, czy to uczucia położone we mnie? Cokolwiek by to nie było, kiedy i dlaczego się to zapoczątkowało? Wstał na nogi, spoglądając, jak Morax wspiął się po nodze Jace'a, by polizać go po palcach. Chociaż sądząc po jego słowach... Mam nadzieję, że nie popadnie w zaborczość.
- Chociaż może jeszcze warto napoić ich ponownie przed wymarszem - wymamrotał bardziej do siebie, zastanawiając się nad tym, czy bestie potrzebowały ponownie napoju.
Jonathan Everett
Jonathan Everett

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Pią Kwi 29, 2022 8:05 pm
https://www.youtube.com/watch?v=XIRC3egIk3Q
Dlaczego miałbym ci teraz cokolwiek tłumaczyć skoro i tak w nie nie wierzysz? Żebyś znów mógł stwierdzić, że nie istnieje i potrzebujesz faktów? — zapytał ze znużeniem, wyraźnie tracąc zarówno siły, jak i chęci — W tym nie ma faktów i rozsądku. Są uczucia. Poczułem coś na pustyni, mimo że uparcie próbowałeś mnie potem odepchnąć. Chodziłem za tobą krok w krok tak długo, aż pozwoliłeś mi przebywać u swojego boku. Bo czułem, że będzie warto. Bo czułem, że nie chcę nikogo innego. Pustynia jest gigantyczna, Shane. Ale z jakiegoś powodu znalazłeś się na miejscu właśnie tego dnia. W momencie, gdy wracałem z polowania, mimo że często nie było mnie całymi dniami i akurat wtedy z jakiegoś powodu postanowiłem wrócić wcześniej. Mogliśmy się rozminąć, ale tego nie zrobiliśmy. Mogliśmy się pozabijać, ale się nie pozabijaliśmy. Z jakiegoś powodu, mimo że mnie nie znałeś, twoje ciało reagowało na mnie już wtedy, nawet jeśli chciałeś mnie zabić. Nie jesteś Woloxem, Shane. Nie masz uszu ani ogona, które z miejsca wprowadzają cię w nastrój. I z pewnością nie znałeś mnie wtedy na tyle, by stwierdzić, że jestem wyjątkowy. Wielokrotnie mówiłeś mi, że mam za tobą nie chodzić, ale nigdy nie zrobiłeś mi krzywdy. Gdyby ktokolwiek się do mnie przyczepił i nijak nie słuchał moich odmów, po prostu doprowadziłbym go do stanu bliskiego śmierci.
Skłamał. Wystarczył jeden zły ruch ze strony drugiej osoby, by na dobre pozbawił ją życia, nawet się nad tym nie zastanawiając.
I w końcu wpuściłeś mnie do swojego życia. Dlaczego? Przez samą upartość? Gdyby ktoś inny był taki uparty, skończyłoby się tak samo? Sam mówisz, że jestem wyjątkowy. Więc zadam ci te same pytania. Co to zapoczątkowało? Kiedy? Gdzie? Stało się to dla ciebie widoczne? Skąd wiedziałeś, że jestem wyjątkowy? – potarł palcami nasadę nosa, mrucząc coś cicho pod nosem. Od wszystkich tych wypowiedzi naprawdę miał wrażenie, że zaczyna boleć go język. Nie był przyzwyczajony do aż tak długich wywodów w jednym ciągu. Wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu, nie do końca skierowanym w stronę Shane'a, choć bez wątpienia wywołały go właśnie jego słowa.
Oczywiście, że nie wiedzą. Gdybyśmy nie wyczyścili wam pamięci, już dawno temu zabilibyście nas wszystkich. Została nas piątka, Shane. Piątka. Może nawet mniej, nie wiem co dzieje się obecnie z pozostałymi, równie dobrze ktoś mógł odkryć ich tożsamość i zarżnąć ich jak psy — martwe ślepia powróciły na nowo, choć wystarczyło kilka mrugnięć, by wróciły do normalności.
Odpowiadam na twoje pytania, gdy to bezpieczne. Sam nie chciałeś teraz więcej zrozumieć, z góry spisując wszystko jako okrutne, więc przestań mnie obwiniać — odsłonił kły z głośnym, choć krótkim warknięciem, zaraz fukając z wyraźną urazą, gdy odwrócił głowę w bok.
"Dlaczego mówisz tak, jakbym był odpowiedzialny za działania osób, których jestem potomkiem lub też nie?"
Bo jestem zły — próbował założyć ręce na klatce piersiowej, zaraz szybko rezygnując, gdy jego ramię wyraźnie zaprotestowało. I mimo że przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał powiedzieć coś więcej, wystarczyło jedno zdanie, by wyrwać z jego gardła krótki śmiech.
Daleko wam do samolubności? Shane, to wy zniszczyliście ten świat. To wszystko — rozłożył ręce, zupełnie jakby chciał tym samym objąć cały świat — jest efektem waszej samolubności. Wszyscy jesteśmy samolubni. Uparcie odkrywasz miejsca dla własnego zadowolenia, nawet jeśli wiele z nich zostało ukryte przed waszym wzrokiem celowo. Ja zabijam bestie dla swojego zysku, by móc zapewnić sobie dogodne życie, takie, jakie mi pasuje. Każda istota, jaka chodzi po tym świecie, jest samolubna. Po prostu my w przeciwieństwie do was nie mydlimy innym oczu, udając, że tak nie jest. Mówisz, że myśl o tym jest raniąca, ale jednocześnie wolałbyś, żebym był szczęśliwy z kimś innym. Skoro tak to, czemu cię to rani? Jeśli uznasz, że będę szczęśliwszy z kimś innym, to pozbędziesz się mnie dla mojego dobra? Chciałbyś, żebym był szczęśliwy z kimś innym, bo tak wypada. Bo jesteście samolubni, ale wmawiacie sobie, że nie możecie być samolubni. Że chęć posiadania kogoś tylko dla siebie jest zła, bo w tym was wychowują. W obłudzie i nieszczerości. Sken może ci się wydawać okrutne, ale przynajmniej jest szczere.
Wziął od niego butelki i choć napełnił wszystkie wodą, wepchnął mu je w dłonie wraz z opatrunkami. Następne słowa zdawały się nacisnąć w nim coś, czego zdecydowanie nie powinny. Narastający warkot na nowo rozbudził jego wewnętrzną wściekłość. Ogon przeciął agresywnie powietrze z głośnym świstem, gdy jego oczy wyraźnie rozbłysły dwukolorowym blaskiem. Zebrana wcześniej woda unosiła się w powietrze w postaci drobnych kropel, błyszczących w słońcu jak kryształy. Zaciśnięte pięści tylko podkreśliły jego drżenie na całym ciele, gdy zranione ramię eksplodowało bólem, utrzymując go w ryzach. Zarówno Morax, jak i wierzchowiec poruszyli się niespokojnie, wyczuwając jak niestabilny był stan Woloxa. Nic dziwnego, że smok wycofał się za jedną z dużych łap, obserwując ich czujnym wzrokiem z cichym sykiem.
Ja nie uciekam — wycedził przez zęby, świdrując go wzrokiem. Jego ogon uderzył na boki jeszcze pięć razy, nim wypuścił powoli powietrze, w momencie gdy Shane dotknął jego nosa. Rozluźnił dłonie i potrzepał nieznacznie głową na boki, poruszając kilkakrotnie uszami na wszystkie strony, nim woda opadła na piasek, zostawiając po sobie jedynie mokre ślady.
W porządku — wymruczał, nadal nieznacznie obrażony, choć jego emocje wyraźnie się ustabilizowały. Przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się uważnie w Kassira, nim w końcu po krótkiej przerwie pokonał dzielącą ich odległość. Objął go rękami w pasie i wtulił się w niego całym ciałem, ignorując ból w ramieniu i wciskając głowę w zagłębienie jego szyi.
Przepraszam. Wiem, że nie jesteś jak inni — cofnął się nieznacznie, przeskakując wzrokiem po jego twarzy, nim pocałował go krótko, zaraz przytykając dłoń do jego twarzy. Delikatna wodna mgiełka otoczyła ciemnowłosego w przeciągu kilku sekund.
Źle wyglądasz. Chyba masz udar — opuścił rękę, zaraz czując na niej język Moraxa. Schylił się nieznacznie, zamiast jednak zrobić cokolwiek w jego kierunku, złapał samego Shane'a, podnosząc go do góry. Jak księżniczkę.
Mhm — przeszedł przed większą bestię i wyżłobił dziurę w piachu z pomocą wody, robiąc z niej uproszczone poidło dla obojga.
Oprzyj się o mnie. Wystarczy ci wysiłku na dziś — powiedział, przyciskając go do swojej klatki piersiowej. Jace nigdy nie miał popaść w zaborczość.
On był zaborczością.
Shane Kassir
Shane Kassir

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Nie Maj 01, 2022 1:01 am
Zasadniczo, to byłem na pustyni, bo próbowałem odnaleźć rodziców tego malucha... Mając określony przez siebie kierunek poszukiwań, który doprowadził mnie do namiotu twoich rodziców. Chciałem zrozumieć, czego byłem wtedy świadkiem, gdy wtedy napotkaliśmy się na siebie. Jak dla mnie to kwestia przypadku. Jak i nieporozumienia, które sprawiło, że zaatakowałeś mnie z zamiarem uśmiercenia na miejscu. Nie udało się tobie tylko temu, że moja moc nie pozwala na to. A mi dlatego, że straciłem kontrolę nad sobą, nie mając zarazem wiedzy o twoich dodatkowych możliwościach. Sam sprawiłeś, że moje chęci zaniknęły, nawet jeśli przeze mnie przemawiało pragnienie bycia zranionym i ranienia kogoś, dla zaspokojenia się w postaci wywoływania leczenia - wraz z jego wypowiedzią, Shane sam przedstawiał swój punkt widzenia, zachowując go jednak tylko dla swoich myśli. - I jak mógłbym chcieć zrobić krzywdę osobie, która starała się zrehabilitować po swojej błędnej ocenie? - nawet jeśli potem nie mógł się kompletnie pozbyć swojego nowego rzepa, który ze skutecznością ignorował wszystkie słowa, które mu nie pasowały. Kassir nie miał pojęcia, dlaczego przylepił się do niego i nie chciał ustąpić przez ten czas. - Może to kwestia, że już wtedy myślał o tym całym przeznaczeniu? - miał nieodparte wrażenie, że mogła wchodzić tutaj autosugestia nakierowana gwałtownymi wydarzeniami z przeszłości. Tylko, że wraz z upływem czasu i widocznością jego zachowania, coraz bardziej miękł, aż odpuścił, dla własnego spokoju.
Chociaż wolał nie przypominać sobie, ilekroć go wyrzucał ze swojego łóżka.
- Kto wie... - odparł zagadkowo, przechodząc ze swoich myśli do rzeczywistości, przesuwając wzrok obok. - Na początku miałem cię całkowicie dosyć. W końcu przyczepiłeś się do mnie i nie chciałeś odpuścić - nie było to większą tajemnicą, skoro sam go wyganiał lub nie chciał wpuszczać do swojego mieszkania przez długi czas. Nie rozumiejąc przy tym, dlaczego Wolox nie odpuszczał. - Sam nie wiem. To nie jest tak, że odwidziało mi się z dnia na dzień - w końcu ich relacja budowała się przez lata. - Tak samo nie z dnia na dzień zacząłem uważać, że jesteś wyjątkowy. Powiedziałbym, że to efekt lat znajomości i wspólnie spędzonego czasu, jak i samego zachowania - zdecydowanie niełatwo było mu się z tym określić. Kiedy? Gdy zastanawiał się nad ich związkiem? Gdy poznał prawdę o tym, że jest Woloxem? W momencie, gdy prawie zginął od zniszczenia mu serca, bo ten złośliwiec w swoich emocjach nie słuchał, co się do niego mówiło? W momencie, gdy samemu myślał, że umarł, a jednak zobaczył go załamanego nad jego ciałem, które powracało powoli do życia?
Zdecydowanie nie wiedział.
- Ale to zaś nie oznacza, że wszyscy ludzie chcieli waszej śmierci - powiedział niemrawo. Nie chciał aż tak naruszać temat odnoszący się losów Woloxów. - Chociaż rozumiem, że woleliście być przezorni pod tym względem - w końcu, co im da myślenie o części osób, gdy na włoski wisiało istnienie ich gatunku? Nie miał pojęcia jak im się udało wymazać samych siebie z istnienia w ludzkiej świadomości, ale to był spory wyczyn. Na swój sposób przerażający.
- Hola. Sam wiele nie tłumaczysz - wytknął mu w odpowiedzi, niezbyt zadowolony ze słów Jace'a. - Włazisz w swoje myśli w pewnym momencie i rzucasz hasłami, licząc, że nagle spadnie na mnie olśnienie w postaci twojej wiedzy - nie przejął się jego warknięciem. Ba, gdyby mógł, pewnie by odwarknął z powrotem, by wyrazić tym swoją złość i frustrację obecnym stanem. Bezpieczne? Co znaczy bezpieczne?! Trzymał go na dystans, podkreślając raz za razem, gdzie było w tym wszystkim jego miejsce. I zdecydowanie nie czuł, by było ono obok Jonathana. Miał nie raz wrażenie przy takich rozmowach, że znajdował się za ścianą, nie będąc zdolnym się przebić przez nią.
Finalnie wydał z siebie coś na kształt prychnięcia i warknięcia.
- Wychowanie do życia w społeczeństwie, gdzie prioryteryzowanie jednostki jest niewłaściwe - odparł mechanicznie, zaciskając zęby mocniej. - Typ zachowania powielony przed jeszcze czasów Apokalipsy i rozszerzony w czasie niej samej dla przetrwania ludzkości - posłał mu długie spojrzenie. - I nie do końca o to chodzi. Co, jeśli sam byś czuł się szczęśliwszy bardziej z inną osobą niż ze mną? Że przebywanie ze mną będzie dla ciebie jedynie uciemiężeniem i ciężarem? - potarł ramię. - I pewnie masz rację. Dlatego też prośba o wspólną śmierć jest zarazem szokująca. Ale faktem jest, że nie mogę decydować za ciebie, gdzie i z kim byłbyś szczęśliwy. Tylko pamiętaj - ciebie też to dotyczy.
Zabrał od niego butelki i spakował na nowo, zarazem burcząc coś odnośnie nieprzyjmowania opatrunków - które finalnie i tak wylądowały ponownie w bagażu. Co do gwałtownej zmiany zachowania, zarejestrował to. Ciężko było zignorować zmianę w otoczeniu, gdy nawet bestie reagowały negatywnie na ukazywane zachowanie Jace'a. Takie, które zwiastowało - "Uwaga, niebezpieczeństwo", a instynkt nakazywał ucieczkę w bezpieczne miejsce. Jednakże Shane nie wyglądał na ruszonego. Przez ten krótki czas, Jace dostał w odpowiedzi lśniące złote ślepia i cichy trzask wyładowania elektrycznego w powietrzu.
- A co to było przed chwilą? - spytał się w odpowiedzi. Jego emocje na ten krótki czas nie były przepełnione skrajną wściekłością. To był chłód, który mógłby zamrozić do szpiku kości, gdyby tylko miał taką możliwość. Tylko, że to trwało o wiele krócej niż u Woloxa, bo inny atak kaszlu zburzył całkowicie budowane przez niego napięcie. Ważniejsze było jednak to, że nie zamierzał bardziej drążyć w negatywne aspekty tej rozmowy. Dlatego też zasugerował początek.
Uśmiechnął się nikle, słysząc jego zgodę. Nim przeszedł do zorganizowania ich dalej do wędrówki, znalazł się w jego ramionach, by potem wysłuchać jego przeprosin.
- Też przepraszam - odparł cicho. Nie chciał, by jego słowa były dla niego raniące, nawet jeśli brały się z jego własnych przekonań i braku zrozumienia tego, co próbował mu przekazać. Wychodziło na to, że komunikacja między nimi jeszcze była niepewna na kilku płaszczyznach, które dotyczyły różnic między rasowych. Niewiele jednak dało się prowadzić na to, jeśli Jace nie rozjaśniałby różnych spraw. A próba zrozumienia według ludzkich standardów tworzyła sporo nieporozumień. - Spróbuję jakoś poskromić moją ignorancję.
Przechylił głowę, czując jego dłoń na swoim policzku, by potem westchnąć z ulgą, gdy otoczyło go coś bardziej chłodniejszego i mokrego. Za to jednak zmrużył nieco oczy na wniosek odnośnie jego stanu.
- Huh? Może po prostu jestem zmęczony - próbował zbagatelizować problem. - Po prostu odpocznę kilka chwil i będzie lepiej - o ile nie narażałby się ciągle na te same warunki co teraz. Nie był pewny, czy z tego wszystkiego dostał udaru, ale obraz rozdwajał się mu w oczach, co wraz z miękkimi krawędziami, powodowało dodatkowo zawroty głowy. Nie mówiąc o narastającym bólu, który był gorzej do zniesienia przez gorąc. Wodna mgiełka stanowiła tylko delikatną ostoję, uświadamiając Shane'owi, że już dawno nic nie pił. Lekko otworzył usta, jakby to miało sprawić, że chociaż trochę wilgotności dostałoby się do nich.
Podniesienia go nie spodziewał się. Z jego ust wyrwał się cichy okrzyk, wymieszany zaraz potem z wymamrotaniem mało zrozumianych słów i widocznym zmieszaniem spowodowanym owym gestem.
- Przecież nie mogę wszystkiego zostawić na twojej głowie - te słowa już dało się bardziej zrozumieć, gdy starał się nieco podnieść głos. - Jeszcze mamy drogę do przebycia. Nawet nie widać celu stąd. A do tego rozłożenie obozu, rozdzielenie jedzenia, warty, sprawdzenie terenu - mamrotał, próbując w głowie zorganizować to wszystko. Bez szans. Jedynie jeszcze bardziej go rozbolała, a delikatniejsze traktowanie go powodowało, że ciało pozwalało sobie na odpuszczenie napięcia, które do tej pory utrzymywało go w pionie.
- Jesteś mokry - wymamrotał, międzyczasie bezkarnie macając klatkę piersiową w miejscu, gdzie miał dostęp w swojej obecnej pozycji. - Przecież jesteśmy w upale, to bez sensu... - zmarszczył nieznacznie brwi, nie rejestrując nawet już faktu, że obie bestie skorzystały z nowej dostawy wody, zaspokajając swoje pragnienie. Gdy one przygotowywały się do dalszego przetrwania na pustyni, Kassir odnosił wrażenie, że jemu było daleko od tego. - Co się dzieje? - otworzył szerzej oczy, obejmując go ramionami tak, że założył je za szyję i wtulił się w niego. - Jesteś strasznie ciepły. Dbaj proszę o siebie trochę. Chyba obojgu z nas przydałaby się kąpiel dla ochłody... Chyba poczeka ona na nasz powrót - wyszeptał jeszcze. - Trzeba się skierować na północy-zachód - wskazał docelowy kierunek już ledwo słyszalnym głosem.
Jonathan Everett
Jonathan Everett

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Nie Maj 01, 2022 2:49 am
https://www.youtube.com/watch?v=XIRC3egIk3Q
Wzruszył ramionami, słuchając jego wytłumaczenia.
Więc twoje bycie wyjątkowym jest dość podobne do naszego przeznaczenia. To nie tak, że jesteśmy nieomylni. Zdarza się, że czujemy coś, co wydaje się tym szczególnym, ale potem okazuje się pomyłką. Dlatego latami utwierdzamy się w przekonaniu, że mamy rację. Tak długo jak trzeba. I kiedy jesteśmy pewni, zawieramy Sken. Ty wierzysz w to, że bieg lat jest przyczyną. My w to, że bieg lat jest efektem tego, że mamy rację. Podobne. Inne. Ale podobne — powiedział, poruszając kilkakrotnie uszami na boki. Cały czas go słuchał, choć wiele wypowiedzi zdawał się już pomijać, zupełnie jakby jego skupienie właśnie osiągało swój limit. I może tak właśnie było. Shane wypowiadał całe mnóstwo trudnych słów, które rozumiał, ale coraz bardziej zdawały mu się one rozmywać. Potarł powieki dłonią, wpatrując się w niego intensywnie, gdy wypuszczał powoli powietrze. Jego zrozumienie względem ostrożności bez wątpienia było dla niego ważne, nawet jeśli obecnie tego po sobie nie okazywał.
Czy wiedział, że nie wszyscy ludzie chcieli ich śmierci? Oczywiście, że tak. Ale wiedział też, że na jednego przyzwoitego człowieka, który zechciałby oficjalnie wprowadzić go do miasta, znalazłoby się dziesięciu, którzy woleliby przeprowadzić na nim własne badania. Może sprzedać jego kości, futro czy ogon, twierdząc, że posiada magiczne właściwości. W końcu wymyślali całe mnóstwo dogodnych scenariuszy uzasadniających ich okrucieństwo. A Jace, choć dysponował humanoidalnym ciałem, nadal w większej mierze pozostawał bestią.
Więc mnie dopytuj zamiast czekać na olśnienie — fuknął wyraźnie urażony, nadal zostając przy swoim zdaniu. I zdecydowanie nie zamierzał go zmieniać.
Szczęśliwszy z inną osobą niż on?
Im dłużej go słuchał, tym bardziej się uśmiechał. Nic dziwnego, że w którymś momencie zaczął się śmiać.
Naprawdę myślał, że może zniknąć z jego życia tylko dlatego, że tak mu się spodoba? Że któregoś dnia, Jace pozwoli mu odejść z kimś innym, z kim będzie twierdził, że jest szczęśliwszy? Nie było na tym świecie osoby, która mogła go uczynić szczęśliwszym. Tylko on miał do tego prawo. Shane mógł o tym jeszcze nie wiedzieć, ale był pewien, że któregoś dnia sam dojdzie do tego wniosku. Jace decydował o jego życiu. Czy tego chciał, czy nie.
Nie ma takiej opcji. Z nikim nie będę szczęśliwszy niż z tobą.
A ty nie będziesz szczęśliwszy z nikim innym niż ja.
Jeśli zamierza go kiedyś zostawić, osobiście się upewni, by odszedł w jego rękach, tuż przed tym, gdy sam podąży w ślad za nim. Niezależnie od tego czy zawrą Sken, czy nie. Należeli do siebie wzajemnie i nikt inny nie miał prawa tego zrujnować. Nawet sam Shane.
"A co to było przed chwilą?"
Zebranie myśli. Nie... próba. Rozmawianie w gniewie nigdy nie kończy się dobrze. Teraz nasz gniew jest mniejszy, ale nadal wynikło zbyt wiele nieporozumień. Gniew nikomu nie pomaga, tylko rani — odpowiedział z niezadowolonym pomrukiem. Jakby nie patrzeć, były momenty gdy nawet dotyk fizyczny, który w obecnym momencie działał na niego tak kojąco, w innym jedynie podżegał szalejący pożar.
Teraz jednak jego wzrok wyraźnie złagodniał, gdy wpatrywał się w niego uważnie, zaraz trącając lekko nosem.
Ja lepiej tłumaczyć. Ale wasz język męczy — westchnął cicho, cały czas go obserwując. Pokręcił głową na boki. To nie było zmęczenie. Doskonale widział, jak kiepsko wyglądał. Potarł jego skórę kciukiem, zaraz biorąc jedną z butelek, by wcisnąć ją w jego dłonie.
Możesz. I zostawisz. Jeśli poczujesz się lepiej, to pomożesz. Pij. Całą. Albo cię zmuszę — przymrużył powieki, zaciskając mocniej palce na jego udzie.
Przestań gadać — zrugał go, przesuwając wygodniej tak, by móc go pocałować – pijesz i odpoczywasz. Nic mi nie jest.
Mimo ciągłego tępego bólu promieniującego z ramienia, opatrunek robił swoje. Spisywał się wręcz nad wyraz dobrze. Wyglądało na to, że warto było wydać więcej pieniędzy na opatrunki wzmacniane magią. Nawet jeśli nie wpływały nijak na gojenie ran, skutecznie utrzymywały je w ryzach.
Poczekał, aż bestie się napiją, nim wskoczył zwinnie na transportującą. Całe szczęście wtulony w niego Shane nie mógł widzieć skrzywienia, które przez ułamek sekundy pojawiło się na jego twarzy na skutek cięższego lądowania. Ułożył go delikatnie na grzbiecie i okrył szczelniej kapturem, raz jeszcze uzupełniając butelkę do pełna. Zaraz potem wciągnął Moraxa na górę i mruknął coś do ich przerośniętej taksówki, skutecznie podnosząc ją do góry.
Przygarnął do siebie Shane'a, sadzając go między swoimi nogami i przycisnął do siebie, cały czas tworząc lekką wilgotną mgiełkę, wyraźnie chcąc ochłodzić temperaturę powietrza wokół niego.
Mów tylko, gdy to konieczne. Aż poczujesz się lepiej. W zamian ja ci coś opowiem. Może być? — obniżył na niego wzrok, nie mogąc się powstrzymać przed przyciskaniem go do siebie i dotykaniem jego twarzy.
Nawet jeśli po tym wszystkim zdecydowanie miał ochotę zrobić dużo więcej.
Shane Kassir
Shane Kassir

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Wto Maj 03, 2022 2:43 am
Nie miał kompletnego pojęcia, dlaczego się zaczął śmiać, ale zarazem poczuł lekkie dreszcze na widok narastającego uśmiechu. Czuł się, jakby poruszył kwestię, która mogłaby mieć nieplanowany koniec. Taki, o którym wiedział jedynie rudowłosy. Ciężko mu znaleźć było konkretne zrozumienie źródła swojego niepokoju. Chyba to przez tą rozmowę, przy której jednak nie możemy znaleźć złotego środka. Chociaż wcześniejsze wyjaśnienie przynajmniej spowodowało, ze nie widział w tym aż tak cudownego wydarzenia, które powodowało odnalezienie partnera od razu. Tylko, czy to nie skłaniało do tego, że Shane niekoniecznie nadawałby się idealnie dla Jace'a?
- Skoro tak mówisz... - wydawał się być tego bardzo przekonany. Uznał, że mógł mu trochę zazdrościć takiej pewności, bo jemu samemu nieco brakowało jej. Tak samo kusiło go poznać źródło tego, ale jednak nie zapytał.
Westchnął za to cicho.
- Brzmi rozsądnie, ale decyzje tego typu zarazem też mogą być przyczyną konfliktu - zauważył cicho. - W gniewie można zrobić wiele rzeczy, które potem mogą być nieodwracalne - słowa, decyzje, czyny... tak wiele znaczą w zależności od emocji w nich zawartych.
Zachichotał cicho, czując jego nos.
- Zawsze możesz mnie pouczyć twojego - zasugerował lekko. - Prosiłbym. Mamy za duże różnice kulturowe, bym mógł zrozumieć od razu, co znaczy to, co mi przekazujesz. Więc chociaż spróbuj względem tłumaczenia - mogli dzięki temu uniknąć konfliktów na przyszłość. A przynajmniej taką miał nadzieję Kassir.
- Um... - chyba nie miał możliwości już polemizowania bardziej. Ostrożnie zacisnął palce na otrzymanej butelce. - ... jak mnie zmusisz? - zmarszczył brwi, gdy międzyczasie dotarło do niego, że język Jonathana bardzo uprościł się, skracając się do lakonicznych wyrażeń. Jego ręka odmówiła mu pełnego posłuszeństwa po odblokowaniu butelki, co spowodowało, że część wody opadła na ubrania owej dwójki, nim przytnął sobie do ust napój. Zeschnięte gardło z ulgą przyjmowało mokrą ciecz, doprowadzając go do kaszlu, gdy w swojej łapczywości pociągnął za dużo i wpadło mu w złą dziurę. Nie spodziewał się, że aż tak brakowało mu możliwości napojenia się. Zwłaszcza wodą, która nie była stęchła i ciepła.
- Jak nie - zaprotestował na jego słowa, odzyskując możliwość mówienia. - Jesteś podrapany na twarzy. I to wszędzie podwójnie - wzrok mu niedomagał w obecnej sytuacji. Skupienie się jedynie wywołało w nim wzrost bólu, który podkreślił cichym jęknięciem. - Głupek. Powinieneś to... ogarnąć nim zapach krwi przyciągnie - i tyle robił sobie z zakazu mówienia. Nie dało się też określić tego, czy rumieniec na jego twarzy był spowodowany gorącem, czy samym pocałunkiem.
Został przeniesiony na bestię, poddając się tym samym woli Jonathana względem jego osoby. Poczuł przede wszystkim miękki materiał na twarzy, jak i Moraxa, który ułożył się obok jego nóg, nim ponownie znalazł się w jego ramionach.
- Może - przystał na propozycję, nieznacznie wtulając się w jego ciało i zamykając oczy, aby powstrzymać mdłości powstałe przez narastające wirowanie świata wokół niego. To było mało przyjemne. Nawet wodna pomoc Woloxa niewiele zmieniała obecnie mu, bardziej zmuszając go do refleksji, czy, że też nie wpłynie to na działanie zażytego eliksiru. Chociaż mikstura nie chroniła przed głupim zachowaniem jak czekanie na kogoś przez kilka godzin w słońcu, w jednym miejscu. Z tego też powodu niełatwo było mu znosić już bezpośredni dotyk na skórze, a jeśli palce Jonathana miały się znaleźć na jego ustach, w pewnym momencie by go ugryzł. Ochłodzenie otoczenia wokół niego pomagało częściowo organizmowi na zregenerowanie obrażeń od upału. Chyba... mogę pozwolić sobie na ukazanie przy nim chwili słabości, prawda?
- Przepraszam... - wymamrotał jeszcze. Jak mu z tego wszystkiego nie mogło być głupio? Doprowadził go do wściekłości, ale i tak nadal dbał o niego z wysoką czułością i ostrożnością. W takich sytuacjach myślenie, że mógłby być kiedykolwiek z kimś innym było niczym głupia abstrakcja, niewłaściwa do czegokolwiek. Mógł być osobą, której emocje zmieniały się całkowicie, jak i nie zgadzać się w danych sytuacjach, ale zarazem miał swoją część, przy której miękło mu serce, powodując, że zakochiwał się na nowo.
Międzyczasie ich podróż trwała, a słońce wskazywało nierychły zachód, zaczynając powoli zaciemniać okolicę. Im oczom przez ten czas mogły pojawić się zajawki oazy - o ile byłby nadal zachowany kierunek nadany wcześniej przez Shane'a. Wraz z upływem czasu, ciemnowłosy wyraźnie czuł się coraz to lepiej, a efekty niedawnego uszczerbku prawie całkowicie zaniknęły, powodując, że zmęczenie zaczęło przeważać nad wszystkim innym.
- Namiot i jedzenie. Jedzenie i namiot - powtarzał raz po raz sennie, próbując wbić sobie do głowy czynności do zrobienia.
Jonathan Everett
Jonathan Everett

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Wto Maj 03, 2022 10:22 pm
https://www.youtube.com/watch?v=XIRC3egIk3Q
"Skoro tak mówisz."
Jego odpowiedź zdecydowanie mu się nie spodobała. Jego palce zaraz się poruszyły, chwytając go za twarz. Cały czas się uśmiechał, gdy przesuwał powoli kciukiem po jego szczęce. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ostatecznie wyraźnie jednak zrezygnował, wypuszczając go.
Dlatego wolę odejść. Wyciszyć — wymruczał w odpowiedzi, coraz bardziej się męcząc samą mową. Zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Jego język zdawał się plątać coraz mocniej, podejrzewał jednak, że kilkugodzinna przerwa całkowicie mu wystarczy, by odzyskać swoje zdolności komunikacji.
Którego? — zapytał, przechylając nieco głowę w bok. Nie do końca wiedział, czy chodziło mu o mowę jego rodziców, czy tę, która zdecydowanie była mocniej zakorzeniona w jego zwierzęcej naturze. Wydawało mu się, że ta druga była dla Shane'a wystarczająco zrozumiała, więc zapewne chodziło mu o pierwszą?
"Jak mnie zmusisz?"
Przyglądał mu się, jak pije, dopiero przy końcówce zabierając mu butelkę, by samemu pociągnąć spory łyk wody. Zamiast go jednak przełknąć, zagarnął go agresywnie do siebie i wlał cały płyn do jego ust, zaraz zmuszając go do otworzenia ich szerzej, gdy naparł lekko swoim językiem na jego, wciągając go w dość oryginalny pocałunek, który przedłużył mocniej, niż było to konieczne.
Mam sposoby — powiedział, odsuwając się w tył.
Ty, głupi — pstryknął go palcem w czoło, przewracając oczami – opatrzyłem. Po walce. Koniec mowy.
Jego ogon uderzał regularnie o grzbiet bestii, zdradzając tym samym jego satysfakcję, gdy Shane wtulił się w jego ciało. Objął go z narastającą w nim zaborczością, zupełnie jakby zaraz miał natrafić na kogoś, kto próbowałby mu go odebrać.
"Przepraszam."
Coś w nim drgnęło. Umocnił nieco swój uścisk, choć nie na tyle, by robić mu krzywdę czy powodować większy dyskomfort. Wcisnął jedynie na chwilę głowę w zagłębienie jego szyi, chłonąc jego zapach.
Nigdy go nie odda.
Cały czas utrzymywał kierunek wskazany mu przez Shane'a, starając się podjąć temat, który nie wychodził mu jednak tak, jak by tego chciał.
Jeśli... Pustynia nie znajdzie... nie znajdziemy czegoś. Tego, szukasz. Pokażę przy Lynne. Pokażę... — głośne, sfrustrowane warknięcie wydarło się z jego gardła, gdy znowu schował się w jego ramieniu — przepraszam. Później. Język... zmęczenie.
Zdecydowanie musiał odpocząć. Skupił się więc na sterowaniu bestią i pocieraniu policzkiem o jego głowę od czasu do czasu z cichym pomrukiem. Jazda w milczeniu pozwoliła mu się zregenerować na tyle, by słowa międzyregionalnego na nowo zaczęły układać się w jego głowie.  
Jedzenie i namiot to moje zadanie. Ty odpoczywasz. Brzmisz, jakbyś miał zasnąć, więc zaśnij — pogłaskał go po boku szyi, odsuwając się od niego nieznacznie, gdy w końcu znaleźli się w okolicy oazy.
Zrobię zwiad. Ściągniesz rzeczy? Ale nie rozstawiaj. Ja rozstawię. Jak nie posłuchasz, to przysięgam, uderzę cię tak, że stracisz przytomność na najbliższe trzy godziny — ściągnął brwi, zaraz klepiąc go w tyłek z zaczepnym uśmiechem, umykając z jego rąk.
Shane Kassir
Shane Kassir

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Sro Maj 04, 2022 10:58 pm
- Idź - odwrócił się, zamierzając go pchnąć, ale Wolox znalazł się już poza zasięgiem jego rąk. - Nawet nie próbuj mnie bić. Postraszę Moraxem - godny przeciwnik dla Jace'a. Ten sam, który próbując się samodzielnie ześlizgnąć z transportu, padł jak długi na piasek, leżąc przez moment zdezorientowany nim powstał i otrzepał się. - Możesz zabrać Moraxa? - poprosił go jeszcze. - Chciałbym, by zapoznał się z okolicą.
Sam zszedł pewnie z bestii. Regeneracja pozbyła się z niego efektów odwodnienia i udaru, co w niemałej mierze było też zasługą Woloxa. Gdyby nie jego moc wody, powrót do siebie zająłby mu co najmniej dzień... co i tak było dość niezwykłe, patrząc na to, że normalnie ludzie mogli nawet nie odzyskiwać w pełni sprawności.
- No już, już. Może znajdziecie smaczne owoce - międzyczasie przeszedł do rozłożenia ich przedmiotów. Tak, że jak oboje się już oddalili, to zasadniczo zrobił to, na co dostał dopiero co zakaz - nie, że by się nim kompletnie przejął. Zmęczenie nie stanowiło dla niego wymówki w postaci wrzucenia wszystkiego na rudego. Zwłaszcza, że sam sprawiał wrażenie wymęczonego. Jego zdolność mowy była bardzo powierzchniowa teraz, skłaniająca się do podstawowych fraz. Nie mając jego mocy, potrzebował więcej czasu na dojście do siebie. Dlatego też nie chciał go jeszcze bardziej przeciążać, zwłaszcza, że sam niedawno przyznał się do bycia zranionym przez bestię.
- Przecież dobrze wie, że nie poszedłbym spać bez konkretnego przygotowania - wymamrotał sam do siebie, patrząc na rozstawiony namiot. - Nie jestem na tyle lekkoduszny, by pozwolić sobie na to - jednak na ogarnięcie jedzenia już nie miał sił. Dlatego wepchnął do środka ich przestronnego namiotu - magiczne przedmioty to było jednak COŚ - by potem położyć się na materiale, patrząc na jego sufit. Nie zasypiał obecnie, bardziej leżał dla zminimalizowania zużywanej energii.
Nie żeby zdołałby to zrobić, będąc tutaj całkiem sam.
Schował twarz w dłoniach, przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia. Wmuszenie w niego wody poprzez pocałunek było zawstydzające, ale zarazem swoisto go to kręciło. Przejechał palcami po ustach, wzdychając cicho. Finalnie też z opowieści wiele się nie dowiedział. Przy Lynne jest ino pustynia. Może znalazł tam jakieś ciekawe widoki? - bo co innego. Nie wyobrażał sobie zbyt dużo w związku z tym.
Teraz zostało mu poczekać na Jace'a i przekonać się, czy serio zamierza mu odciąć świadomość za nieposłuchanie się.
Sponsored content

Pustynia Shkretëtirë - Page 7 Empty Re: Pustynia Shkretëtirë

Nie możesz odpowiadać w tematach